Znacie to
uczucie, kiedy wiecie, że już niedługo spełni się wasze marzenie ? Ta cudowna
świadomość, że w końcu wam się coś uda, że osiągniecie to, do czego tak długo
dążyliście i przede wszystkim że sami na to zapracowaliście.
Ostatnie lata były dla mnie mnóstwem
wyrzeczeń. Najpierw ta cholerna kontuzja, później długi czas rehabilitacji a na
koniec i tak okazało się, że już nigdy nie będę mogła zawodowo grać w
siatkówkę. Załamałam się, sport był całym moim światem, nie potrafiłam sobie
wyobrazić jak teraz będzie wyglądało moje życie. Po tej informacji, było ze mną
jeszcze gorzej, zaczęłam palić, nie miałam ochoty żyć może dlatego, że miałam
tylko 17 lat, a już zawalił mi się świat, a przynajmniej tak mi się zdawało.
Znajomi powiedzieli mi, że nie mogę się poddać, że muszę walczyć. To dzięki nim
zaczęłam leczyć nogę (w przeciwnym razie mogłabym mieć problemy z chodzeniem),
wzięłam się w garść i teraz jestem im za to bardzo wdzięczna, nie wiem co by ze
mną było gdyby nie oni. Przez moją chorobę więcej czasu spędzałam w domu, razem
z moimi rodzicami. Tata, zagorzały fan piłki nożnej, mecze oglądał niemal
codziennie. Z czasem zaczęłam je oglądać razem z nim, kiedyś nie rozumiałam jak
można patrzeć na 20 zapoconych facetów , którzy biegają za piłką, kopiąc się po
nogach, a dwóch pozostałych rzuca się w błoto, aby ją złapać. W dodatku czy
śnieg, czy deszcz, oni zawsze mieli krótkie spodenki... Całe moje wyobrażenie o
tym sporcie zmienił jeden mecz. Mecz, którego nie zapomnę do końca mojego
życia.
Sezon 2008/2009, finał Ligi
Mistrzów. Duma Katalonii kontra Czerwone Diabły. Obie drużyny, nie przypadkowo
znalazły się w tym etapie rozgrywek. I jednej i drugiej nie brakowało
determinacji. W Manchesterze United grał jeszcze wtedy Cristiano Ronaldo,
natomiast w FC Barcelonie Thierry Henry i Eto. Mój
tata, jako fan Blaugrany siedział jak na szpilkach. Pierwszy gwizdek sędziego,
widzę kątem oka, jak mój tata wykonuje znak krzyża, a później chwyta koszulkę w
miejscu, w którym widniał herb Barcelony. Patrzyłam na niego i nie rozumiałam,
jak można się tak tym przejmować. Nagle spoglądam na telewizor i widzę
Messiego. Pierwszy kontakt z piłką, podanie do następnego zawodnika, odegranie.
W przeciągu kilku sekund, dostali się pod pole karne przeciwnika. To jak
operowali piłką, z jaką łatwością im to przychodziło było magiczne. Siedziałam
jak zahipnotyzowana i patrzyłam jak czarują przeciwników swoją wspaniałą
tiki-taką. Mecz skończył się 2:0 dla
Barcelony. Gole zdobyli Messi i chyba Eto. Od tamtej pory, moje serce jest
granatowo czerwone i juz zawsze takie będzie. Wtedy uświadomiłam sobie, że ja
nie mogę pożegnać się ze sportem. Niestety mój powrót do gry w siatkówkę był
niemożliwy, także inne dyscypliny odpadały, ponieważ kontuzja była zbyt
poważna. Moja przyjaciółka- Angelika, którą poznałam podczas rehabilitacji podsunęła
mi pomysł psychologii sportowej lub dziennikarstwa sportowego. Na początku
uznałam to za głupie, lecz jak się dłużej nad tym zastanowiłam stwierdziłam, że
może warto spróbować. W roku 2012 zdałam maturę, do końca się zastanawiałam czy
psychologia sportowa to dobry kierunek dla mnie. W końcu sama prawie nie
zniszczyłam sobie życia, kiedy okazało się, że nie mogę już grać. Angelika
szybko rozwiała moje wątpliwości, powiedziała, że jestem żywym przykładem na
to, że z każdym problemem można sobie poradzić i to właśnie daje mi siłę i
przewagę nad innymi. Hmm, może to i prawda. Raz się żyje. Wysłałam podanie na
wymarzoną uczelnię i czekałam na odpowiedź. W między czasie rozpoczęło się
długo wyczekiwane, przeze mnie również, EURO2012. Pamiętacie to jeszcze? Koko
koko euro spoko- haha, tak z tym było wieeelkie halo. Plakaty rozwieszone w
każdym miejscu Polski. W radiach brzmiały piosenki "Czyste
szaleństwo", "Endless Summer" ahh, tak to był wspaniały czas. W
końcu długo wyczekiwane rozgrywki się rozpoczęły. Pierwszy mecz Polska :
Grecja. Piękna bramka Lewandowskiego, wszyscy nabrali wiary w naszą drużynę.
Niestety, 66 minuta, faul Szczęsnego, czerwona kartka. Widzę jak Wojtuś
zdejmuje rękawiczki i z niesamowitą pokorą schodzi z boiska, nie mogłam na to
patrzeć, nie wiedziałam, że to wywoła u mnie takie emocje. Czas na rzut karny,
Tytoń bez żadnej rozgrzewki staje między słupkami i broni ! Wszyscy wpadają w
szał ! Może jeszcze nie wszystko stracone ?! Mecz ostatecznie kończy się 1:1, z
pozoru wynik dobry, jednak jak się później okazało nie wystarczająco dobry.
Kolejne starcie, Polska : Rosja, znowu remis po pięknej bombie
Błaszczykowskiego. Nadzieja nadal nie gaśnie, wszyscy kibice wierzą w to, że
nasi piłkarze dadzą radę. Sobota, 16 czerwca, godzina 20:45, ostateczne
starcie. Polska : Czechy. Od tego meczu zależy wszystko. Pierwszy gwizdek
sędziego, Polacy ruszają do boju. Minuty uciekają, aż tu nagle gol
przeciwników. Ostatni gwizdek i koniec, koniec marzeń, koniec nadziei, pojawia
się rozpacz kibiców, żal... Ohh tak, tego nigdy nie zapomnę, kiedy tak to
wszystko wspominam to aż mi się łza w oku kręci. Wielu z was uzna to za głupie,
ale dla mnie to nie były tylko mecze. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam na
boisku Roberta Lewandowskiego to aż mi serce mocniej zabiło. Razem z moją
koleżanką obiecałyśmy sobie wtedy, że kiedyś pojedziemy na mecz Polski lub BVB,
nie ważne który byleby zobaczyć Lewandowskiego na żywo. Jednak z czasem
entuzjazm mojej koleżanki zszedł, ale ja za wszelką cenę chciałam spełnić to
marzenie. Ciężko pracowałam i uczyłam się aby móc to osiągnąć. Teraz jestem
świeżo upieczoną panią psycholog i bardzo się cieszę, że wybrałam właśnie tą
drogę. Moje marzenia wreszcie zaczynają się spełniać i w końcu wszystko układa
się po mojej myśli. Już za dwa dni jadę do Niemiec, dokładnie do Dortmundu na
mecz BVB. Wiem, że szansa spotkania Roberta, gdzieś na ulicy jest jedna na
milion, ale czemu miałabym nie spróbować ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz