W końcu
nadszedł ten dzień. Wyczekiwany, wymarzony 3 lipca. Miałam w sobie tyle
energii, że mogłabym góry przenosić. Na samą myśl, że już jutro zobaczę
Lewandowskiego, Reusa, Goetzego i całą resztę BVB robiło mi się gorąco. Nie
miało znaczenia to, że oni mnie nawet nie dostrzegą, wśród tłumu oblegającego
stadion Signal Iduna Park, najważniejszy był fakt, że w końcu ich zobaczę. Będę
mogła poczuć te emocje, całkiem inne niż siedząc przy telewizorze. O godzinie
14 miałam odprawę, a przydałoby się być na lotnisku co najmniej godzinę
wcześniej. Szybko się umyłam, zjadłam śniadanie i chyba po raz setny poszłam
sprawdzić czy niczego nie zapomniałam. O 12 przyjechał do mnie brat, żeby
odwieźć mnie na lotnisko. Dokładnie po godzinie byliśmy na miejscu, pożegnałam
się z nim i poszłam załatwić resztę formalności związanych z wylotem.
Nareszcie, wchodzimy do samolotu
zajmujemy miejsca, krótka gadka organizacyjna ze strony stewardessy i lecimy.
Nadal nie mogłam w to uwierzyć, czułam się jak we śnie, z którego za żadne
skarby świata nie chcę się obudzić. Po paru godzinach byłam już w Dortmundzie,
wsiadłam do taksówki i pojechałam do swojego hotelu. Weszłam do recepcji,
dokończyłam rezerwację i w końcu mogłam odpocząć. Hotel był świetny, śliczny
pokój, łazienka, a co najważniejsze droga na stadion zajmowała jakieś 10 minut
na nogach. Rozłożyłam bagaże i poszłam wziąć kąpiel. Weszłam do gorącej wody i
od razu poczułam się lepiej. Kiedy już trochę odpoczęłam, postanowiłam pójść
pozwiedzać. Każdy jeden sklep wypełniony był koszulkami i innymi akcesoriami
związanymi z BVB. Wszędzie były porozklejane plakaty Reusa, Goetzego,
Lewandowskiego i reszty piłkarzy. Udałam
się pod stadion, był pięknie oświetlony. Cieszyłam się, że już jutro zobaczę go
od środka. Po krótkim zwiedzaniu udałam się z powrotem do hotelu. Byłam bardzo
zmęczona, ale wiedziałam, że dziś szybko nie zasnę. Leżałam w łóżku i myślałam
jak to się dalej potoczy. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że żadnego
piłkarza raczej nie spotkam, a nawet
gdyby tak to jedyne na co mogę liczyć to autograf. Myślałam raczej o moim życiu. Nie wspominałam
wcześniej, ale zastanawiałam się nad wyprowadzką na dłuższy czas do Niemiec. Z
językiem radziłam sobie całkiem nieźle, a tu miałam większe szanse na
znalezienie pracy w moim zawodzie, ponieważ psychologia sportowa w Niemczech
była bardziej popularna niż w Polsce. Po długich przemyśleniach w końcu udało
mi się zasnąć.
Rano obudziłam się wypoczęta jak
nigdy. Od razu wiedziałam, że to będzie najpiękniejszy dzień w moim
dotychczasowym życiu. Wykonałam poranną toaletę i byłam gotowa na podbój
Dortmundu, może nie dosłownie, ale tak właśnie się czułam. Mecz zaczynał się o
godzinie 15.30, a ja miałam baardzo dużo czasu, bo była dopiero 8 rano. Wzięłam
ze sobą torebkę do której spakowałam portfel i kilka potrzebnych rzeczy i
poszłam na miasto. Najpierw postanowiłam coś zjeść, więc weszłam do bardzo
ładnej kawiarenki i zamówiłam sobie naleśniki, a później kawę. Z rozmów osób,
które siedziały obok wynikało, że również wybierają się na mecz. Kilka razy
padło nazwisko "Lewandowski", co mnie zupełnie nie zdziwiło, w końcu
nie tylko Polacy mu kibicują. Po skończonym posiłku postanowiłam przejść się
jeszcze raz po uliczkach, które po brzegi były wypełnione plakatami i
pamiątkami z Borussi Dortmund, dzięki temu to miejsce miało niesamowity klimat.
Weszłam do jednego ze sklepów i postanowiłam kupić sobie koszulkę na dzisiejszy
mecz. Wybrałam bluzkę pana grającego z numerkiem 9, co pewnie was nie dziwi.
Nawet nie wiem kiedy na zegarku wybiła godzina 12.30. Ruszyłam w stronę hotelu,
bo przecież musiałam się przygotować, a też nie mogę przyjść na stadion na
ostatnią chwilę.
14.30, do meczu została już tylko
godzina. Ubrałam nowo zakupioną bluzkę, czarne krótkie spodenki i czarne niskie
conversy. Zrobiłam lekki makijaż, bo przecież nie szłam na rewię mody, tylko na
mecz, ale z drugiej strony nie mogłam straszyć wyglądem. Po chwili ruszyłam w
drogę na stadion. Z daleka można było usłyszeć tłumy przybywające na mecz.
Kiedy byłam już na miejscu, nadal nie wierzyłam, że dzieje się to na prawdę. To
było jak bajka, najpiękniejsza bajka, jaką kiedykolwiek widziałam, a w dodatku,
to ja grałam główną rolę. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam do wejścia. Po 10
minutach siedziałam już na trybunach, w górze unosiły się flagi, nie tylko
Niemieckie, było również sporo Polaków. Nagle patrzę, na murawę wchodzą
piłkarze. Siedziałam dosyć blisko, więc mogłam każdego rozpoznać. Jako ostatni
wchodzi Robert Lewandowski. Serce biło mi jak oszalałe. Bożeee, ja go widzę,
naprawdę go widzę ! Nareszcie, pierwszy gwizdek, mecz się rozpoczął. Minuty
uciekają, a BVB nie zdobyło żadnej bramki. Po pierwszej połowie zaczęłam się
zastanawiać, czy ja na pewno jestem na meczu Borussi. To nie byli oni, zawsze
grali jak jeden zespół a teraz widać było, że nie walczyli tylko z rywalem, ale
również ze sobą nawzajem. Druga połowa, gol dla przeciwników. Lewandowski nie
miał nawet żadnej dobrej sytuacji bramkowej, nikt nie dogrywał piłek do środka
pola, każdy grał indywidualnie, a przecież tu nie o to chodzi. Koniec meczu,
wynik 3:0 dla rywali. Cholera co się stało? Jak mogli zawalić tak ważny mecz ?!
Kibice z wielkim żalem opuszczali stadion, mi również było przykro, bo przecież
oni byli w stanie wygrać ten mecz... Szłam przez park znajdujący się niedaleko
stadionu, za drzewami można było dostrzec mały staw, udałam się tam, lecz po chwili
zobaczyłam, że ktoś siedzi na niewielkiej kładce, która sięgała do połowy
jeziorka. Chciałam zawrócić, lecz ten ktoś najwyraźniej mnie już zobaczył, więc
stwierdziłam że mogłabym wyjść na głupią, jeżeli bym tak po prostu uciekła.
Szłam w jego stronę i wtedy zorientowałam się, że to nie kto inny jak Kuba
Błaszczykowski ! Dacie wiarę ? W tym momencie stoi przede mną kapitan Polskiej
reprezentacji ! Stanęłam jak wryta, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić.
- Proszę
cię, tylko nie krzycz, że tutaj jestem.- chyba sam nie wiedział jak brzmią te
słowa, ale w sumie to zrozumiałam o co mu chodziło. Nie chciał, żeby nagle
zleciały się tu tłumy i wypytywały co się stało, że przegrali, dlaczego ich gra
tak wyglądała itd.
-Spokojnie,
nie zamierzam.- odpowiedziałam po polsku, mimo faktu, że on zwrócił się do mnie
w języku niemieckim.
-Jesteś z
Polski ?
-Tak,
przyjechałam tu na wasz mecz.
-W takim
razie przepraszam.
-Yyyy, ale
za co?
-No za to,
że przegraliśmy i w ogóle za cały ten mecz.
-Daj spokój,
przecież to nie jest twoja wina, nawet najlepszym drużynom świata zdarza się
czasami przegrać.
-No tak,
tyle że dzisiejszy mecz był totalną porażką i to na nasze życzenie. - widać
było, że jest zły na siebie za tą przegraną. Wyjął ręce z kieszeni i usiadł na
brzegu drewnianej kładki. Ja zrobiłam to samo i usiadłam trochę dalej od niego.
-Słuchaj,
wiem, ze ostatnią rzeczą jakiej teraz potrzebujesz, to słuchanie morałów od
osoby, której wcale nie znasz ale kurczę no, Kuba nie możesz się załamywać.
Przecież jeszcze nie wszystko stracone. Nadal macie szansę na zdobycie Pucharu
Króla.
-No z taką
grą na pewno nie... Przecież widziałaś co się dzisiaj działo na boisku, każdy z
nas zachowywał się jak ostatni dupek. Każdy myślał tylko o tym, żeby to właśnie
on zapewnił wygraną drużynie.
-Ej, ej,
tylko bez takiej gadki. Nie możecie się poddać, nie możecie tego zrobić
kibicom, a przede wszystkim sobie samym. To, że teraz macie problem, nie
znaczy, ze nie da się go rozwiązać.
-Wiesz, nie
znam cię, ale podziwiam twój optymizm. I dzięki za te słowa, czasami fajnie
pogadać z kimś obcym.- noo nareszcie, złość trochę z niego zeszła i mam
wrażenie, że pojawił się na jego twarzy jakiś promyk nadziei, ze jednak nie
wszystko stracone.
-Życie mnie
tego nauczyło. Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość.
-Hmm,
pierwszy raz mi sie zdarzyło, żebym rozmawiał z kimś obcym o moich problemach.
Masz świetne podejście do ludzi.
-W moim
zawodzie trzeba mieć tą umiejętność.- odpowiedziałam i się uśmiechnęłam.
-Tak ? A kim jesteś z wykształcenia?
-Psychologiem
sportowym.- wiedziałam, że kiedy wypowiem te słowa bardzo się zdziwi, ale w tym
momencie jego oczy wyglądały jak pięciozłotówki.
-Żartujesz?
Haha, no tak, teraz już wszystko jest jasne. Całe szczęście że nie jesteś
psychiatrą, bo wtedy już bym się przestraszył, że coś ze mną jest nie tak. Skąd
w ogóle pomysł na taki zawód?
-Ooo, to już
długa historia.
-Nie no
teraz to jestem ciekawy. A czasu mam dużo. Mieszkasz w hotelu ?
-No tak.
-No to
chodź, odprowadzę cię, a ty mi po drodze wszystko opowiesz.
Szliśmy bocznymi
uliczkami, po to, aby ludzie nas nie widzieli razem, bo zaraz było by pełno
plotek na nasz temat. Przez to, droga wydłużyła się do 20 minut. Kiedy
doszliśmy pod hotel akurat skończyłam opowiadać moją bardzo zawiłą historię.
Kuba był bardzo zdziwiony.
-Nie
wiedziałem, że w tak młodym wieku, można tyle przejść. Podziwiam cię, że sobie
z tym poradziłaś. Ja nie wiem czy dałbym radę.
-Kuba daj
spokój, ty dałeś sobie radę z dużo większą tragedią. - widziałam jak w tym
momencie na jego twarzy zagościł smutek. Od razu pożałowałam że nie ugryzłam
się w język- Jejku, przepraszam, nie powinnam o tym mówić.
-Nie nie,
nic się nie stało, naprawdę. Było minęło. Mi również było ciężko, ale
pozbierałem się. Może masz rację, że jeszcze nie wszystko stracone. Zawsze trzeba
walczyć do końca.
-No i takie
myślenie mi się podoba. Kiedy gracie kolejny mecz ?
-Ten
najważniejszy gramy za miesiąc.
-No więc
macie bardzo dużo czasu na przemyślenia.
-A ty do
kiedy zostajesz w Dortmundzie?
-No właśnie
zastanawiam się nad zamieszkaniem tu na jakiś czas. Może rok, może dłużej.
Tutaj o wiele łatwiej będzie znaleźć mi pracę w tym zawodzie.
-No racja, w
Polsce psychologia sportowa nie jest tak popularna.
Naszą
rozmowę przerwał nam tłum nadbiegających i krzyczących ludzi.
-Cholera,
muszę się stąd zbierać. A tak właściwie to jak ty masz na imię ?
-Hahaha.
Lepiej późno niż wcale, Majka.
-Więc bardzo
ci dziękuję za rozmowę Maju. Mam nadzieje, że spotkamy się kiedyś na kawie, w
celach czysto towarzyskich, ponieważ jak sama wiesz , mam żonę.- powiedział to
żartobliwym tonem, więc nie uznałam mu tego za złe. Szczerze mówiąc to świetnie
mi sie z nim rozmawiało. Wcale nie czułam się jakbym rozmawiała z gwiazdą
footballu tylko z normalnym człowiekiem.
-
Oczywiście.- odpowiedziałam i po chwili widziałam tylko jak Kuba bardzo szybko
znika wśród budynków. Wtedy dopiero zorientowałam się, że raczej już go nie
spotkam, bo przecież jak. Nie mamy jak się nawet skontaktować. No cóż, chciał
być po prostu miły. Westchnęłam i ruszyłam schodami do mojego pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz